Facebook Profile of Leszek Zebrowski

Leszek Żebrowski

współczesna historia Polski

Zbrodnie spod czerwonej gwiazdy – Nasz Dziennik

Data dodania: 12 czerwca 2015, 11:55

Polecam czytelnikom książkę szczególną, obejmującą tę część naszej najnowszej historii, która była oficjalnie nieobecna do 1989 roku. Uczono jej pokątnie w patriotycznych domach, w których pamięć pokolenia rodziców, a jeszcze bardziej dziadków, wspomagana była trudno dostępną literaturą bezdebitową, przedwojennymi i wojennymi publikacjami naukowymi oraz audycjami z zagranicznych rozgłośni radiowych. Rzecz dotyczy zbrodni sowieckich (w istocie komunistycznych), dokonanych na Polakach od wybuchu sowieckiej rewolucji w Rosji w 1917 r., aż po rok 1956, który umownie traktowany jest jako kres stalinizmu.

Książka czworga autorów składa się z bardzo obszernych rozdziałów, ułożonych chronologicznie (i jest to, jak się wydaje, jedyny sensowny podział). Pierwszy obejmuje lata: 1919-1939. Istotą jest tu ukazanie mocno zapomnianych zbrodni, jakich dokonali komuniści na Polakach w Rosji Sowieckiej, od grudnia 1922 r. noszącej nową nazwę: Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich.
Rozdział drugi to lata 1939-1944 (od sowieckiej agresji 17 września 1939 r. do ponownego wkroczenia Armii Czerwonej na ziemie polskie 3 stycznia 1944 r.).
Rozdziały trzeci i czwarty, obejmujące lata 1944-1956, opisują zbrodnie sowieckie na ziemiach wcielonych do ZSRS oraz popełnione w “Polsce Ludowej”.
Dzięki temu, że nie jest to książka stricte naukowa, autorzy uniknęli suchej dydaktyki. Może ją przeczytać każdy zainteresowany polską historią najnowszą, co więcej – każdy powinien ją przeczytać. Jest to bowiem dzieło jedyne w swoim rodzaju, obejmujące całość zbrodni sowieckich (komunistycznych), popełnionych na Polakach w tym okresie, o których przeciętny czytelnik ma dziś znikome pojęcie.

Zaplanowane ludobójstwo
Statystyki są przerażające. Od początku rewolucji komunistycznej na Polaków w Rosji spadły potworne represje. Było to spowodowane kilkoma przyczynami. Przede wszystkim ujawnili oni swe dążenia niepodległościowe, tworząc na gruzach carskiego imperium własne formacje wojskowe, z myślą powrotu do kraju. Z natury rzeczy były one dla bolszewików wrogie, bo nie chciały włączać się w nurt rewolucji. Po drugie, Polacy na terenach wiejskich postrzegani byli jako posiadacze ziemscy, więc bolszewicka hołota otrzymywała automatyczne pozwolenie rozprawiania się z “polskimi panami”. Przy okazji niszczono wszelkie ślady materialnej obecności Polaków i polskości w ogóle, w tym siedziby, kościoły, biblioteki, nawet narzędzia rolnicze oraz zbiory, tak jakby żywność też była “wrogiem ludu”.
To już wtedy, podczas rewolucj i, rozpoczęło się masowe, planowe ludobójstwo na niespotykaną w dziejach skalę. Nie był to bowiem wcale wynalazek II wojny światowej.
Odzyskanie przez Polskę niepodległości 11 listopada 1918 r. nie było końcem gehenny. Rozpoczęła się walka o granice, a wkrótce o utrzymanie wolności. Bolszewickie hordy, gnane przez komisarzy ludowych i agitatorów, dotarły pod Warszawę. Wszędzie, gdzie przeszli bolszewicy, zostawiali za sobą zgliszcza i trupy. Na porządku dziennym były przemoc, rabunki i gwałty. Komuniści nie gardzili nawet zwierzętami… Na przykład w zajętym przez nich Płocku “ofiarą zwyrodnialców padła nawet 1,5-roczna klacz, którą następnie zabili za to, że wierzgała nogami” (s. 64). Stałe przytaczanie przez autorów takich konkretów, osobistych relacji, ponurych statystyk robi potworne wrażenie. Po zakończonej wojnie z bolszewikami (która kosztowała stronę polską około 100 tys. zabitych, zmarłych i zaginionych żołnierzy), z sowieckiej niewoli nie powróciło też ok. 20 tys. jeńców. Ofiar cywilnych nie zliczy nikt…
Niezwykle dramatycznie wyglądają losy ludności polskiej, która z różnych powodów pozostała poza granicą II RP. Było to jeszcze ok. 1,2 mln ludzi. Polityka komunistów wobec nich była zróżnicowana. Po kilkuletnich próbach ustanowienia “polskich” rejonów autonomicznych (polskich w formie, całkowicie sowieckich w treści) rozpoczęła się narodowościowa czystka, która polegała na bezpośredniej eksterminacji tych Polaków, których arbitralnie uznano za czynniki buntownicze i wrogie, oraz na wywózce reszty na bezkresy Sybiru i Kazachstanu.
Na szczególną uwagę zasługuje przypomnienie, że wśród ofiar Wielkiego Głodu na Ukrainie byli również Polacy, albowiem wywołany on został na terenach mieszanych narodowościowo oraz także czystych etnicznie (polskie tereny wiejskie w głębi Ukrainy). O tym się dziś przecież w ogóle nie mówi.
Suche liczby przerażają. “Operacja polska” w latach 1937-1938 pociągnęła za sobą ponad 111 tys. wykonanych kar śmierci! Co dziesiątą ofiarą ówczesnej Wielkiej Czystki był obywatel Sowietów narodowości polskiej. Autorzy przytaczają nieznane na ogół w Polsce ustalenia historyków zachodnich, że Polacy traceni byli wówczas aż 31 razy częściej niż przedstawiciele innych narodowości (s. 85). W Leningradzie aż 79 procent aresztowanych Polaków (łącznie ok. 50 tys.) rozstrzelano!
Do tego należy dodać nieustanne represje wobec katolików (wśród których Polacy stanowili aż 80 procent) oraz tych pozbawionych życia przy innych okazjach, a i tak nie uzyskamy pełnego obrazu polskich strat w Sowietach do 1939 roku.
Także z tej perspektywy należy oceniać postawę i działalność członków Komunistycznej Partii Polski w II RP i jej wszystkich przybudówek oraz dzisiejszą walkę ich krewnych o “dobre imię” przodków. A są przecież w dzisiejszej Polsce media, które ze szczególnym nasileniem przypominają komunistycznych działaczy, propagandzistów, poetów itp., dostrzegając w nich bojowników o “postęp” i jakoby szlachetne ideały. Co w tym było szlachetnego? Zdrada, sabotaże, szpiegostwo, terroryzm to postawa godna pielęgnowania i kultywowania?

Pobratymcy
Druga wojna światowa rozpoczęła się we wrześniu 1939 r. w Polsce, ale pamiętajmy, że wywołali ją wspólnie niemieccy naziści i sowieccy komuniści, którzy w zadziwiającej symbiozie odnaleźli pobratymstwo i wspólne cele. Z jednej strony była swastyka, czyli połamany krzyż, z drugiej zaś sierp i młot, a wszystko na czerwonym tle – kolorze krwi, którą potokami wylewali w Polsce okupanci. Wiemy dużo o okupacji niemieckiej, sowieckie zaś, w latach 1939–1941 oraz od 1944 r., pozostają w głębokim cieniu. A przecież Sowieci od początku uruchomili swe dywersyjne bandy (mieszane narodowościowo, w których prawie w ogóle nie było Polaków), których ofiarami podczas kilku zaledwie dni września 1939 r. padły w męczarniach tysiące ludzi – oficerów i żołnierzy, pracowników państwowych, księży, nauczycieli, osadników i zwyczajnych mieszkańców miast i wsi. Niektóre z tych skomunizowanych band działały pod dwoma czerwonymi flagami: z sierpem i młotem oraz swastyką, aby podkreślić szczególny sojusz obu ludobójczych ideologii. Tak było w Kobryniu czy w Lubomlu.
Wraz z okupacją sowiecką narastał metodyczny terror NKWD, eksterminujący przede wszystkim miejscowe elity. Wszak szykowano miejsce dla “awansu społecznego” oraz aparatu biurokratycznego, masowo przywożonego z głębi Rosji. Okres 1939-1941 to kolejne fale tzw. deportacji, które były klasycznym elementem czystek narodowościowych (chodziło bowiem o ogromne osłabienie polskości i polskiego stanu posiadania), aresztowań i metodycznych egzekucji Polaków. Te represje objęły setki tysięcy ludzi, oprócz deportacji masowych cały czas trwały lokalne aresztowania, wysiedlenia i wywózki z całego obszaru zajętego przez Sowietów.
No i Katyń – pod tą nazwą należy szerzej rozumieć eksterminację ponad 20 tys. polskich oficerów, kapelanów wojskowych, policjantów, urzędników… Po raz kolejny straciliśmy znaczną część narodowych elit. W czerwcu
i lipcu 1941 r. Sowieci podczas bezwładnego odwrotu wobec niemieckiej agresji zdążyli jeszcze wymordować dziesiątki tysięcy polskich więźniów, których nie wypuszczono i nie chciano zostawić przy życiu. Sowieci i ich kolaboranci szykowali sobie w ten sposób grunt pod nie tylko przejęcie władzy, ale i panowanie ideologiczne nad Polską w przyszłości.
Piotr Szubarczyk, autor tego rozdziału, czyni następującą uwagę: “Liczba obywateli polskich, deportowanych przez władze Związku Sowieckiego tylko w okresie wojny i tuż po wojnie, przekracza kilkakrotnie liczbę Polaków zsyłanych do Rosji na przestrzeni kilku wieków – od czasów konfederacji barskiej do wybuchu I wojny światowej (konfederacja, Powstanie Kościuszkowskie, okres napoleoński, Powstanie Listopadowe, Powstanie Styczniowe, konspiracja niepodległościowa początku XX w.). To daje wyobrażenie o charakterze antypolskiej akcji sowieckiej, o jej skali i o tym, że – podobnie jak Niemcy – Związek Sowiecki dążył do ‘ostatecznego rozwiązania’ kwestii polskiej i pogrzebania na zawsze polskich aspiracji do niepodległego bytu i do własnego państwa” (s. 235-236).
Nie sposób zatem zrozumieć tego, co stało się z Polską i w Polsce po 1944 r., bez zrozumienia skali tych represji, strat ludnościowych oraz uświadomienia sobie, kto i jak zastąpił polską inteligencję…

Sowietyzacja Kresów
W styczniu 1944 r. Sowieci ponownie wkroczyli na ziemie polskie. Tym razem już nie tylko propagandowo jako “sojusznicy”, ale faktycznie jako “sojusznicy naszych sojuszników”. Zakończenie okupacji niemieckiej nie było jednak przywracaniem wolności. Wprost przeciwnie. Ale już wcześniej Sowieci wysyłali na ziemie polskie pod okupacją niemiecką swe oddziały “partyzanckie” i “grupy specjalne” NKGB. Ich zadaniem nie była wcale walka z Niemcami, choć w PRL był to jeden z najbardziej pielęgnowanych mitów. Chodziło o rozpoznanie i ewidencję ognisk polskiego oporu, aby już wkrótce przygotować grunt pod nową sowiecką okupację. Dlatego tak łatwo przychodziło Sowietom rozbijanie i unicestwianie polskiej konspiracji niepodległościowej, w dodatku mogli liczyć na niczym nieskrępowaną pomoc kolaborantów z tzw. Polskiej Partii Robotniczej i jej bojówek: Gwardii i Armii Ludowej. Początek sowieckiej okupacji to masowe represje: aresztowania, obławy, pacyfikacje, ponowne wywózki całych rodzin na Sybir. Tym razem miało to już być naprawdę “na wsiegda”… Żywioł polski miał być maksymalnie osłabiony, inteligencja i jednostki przywódcze wyłapane, skazane i unicestwione. Od tego zaczynała się przecież budowa “raju na ziemi”. To wszystko odbywało się z udziałem i przy wydatnej pomocy kolaborantów i sługusów, którzy później, w Polsce Ludowej, otrzymywali za to synekury – posady państwowe, honoraria, mieszkania…
Cały czas masowo wyrzucano Polaków z ich siedzib, wysiedlając ich na terytorium Polski Ludowej, a cały proces nazwano… repatriacją, czyli powrotem do kraju ojczystego. Polacy mieszkali tam jednak od setek lat i tam był ich kraj ojczysty, bo była to część Polski zagarnięta przemocą przez Sowietów! Dobrze więc, że Joanna Wieliczka-Szarkowa zwraca na to uwagę i używa pojęcia ekspatriacja, czyli wygnanie. Było to bowiem wypędzenie tych ludzi z Ojczyzny tylko za to, że byli Polakami. Wygnańcy musieli zostawić na miejscu swą własność, dorobek wielu pokoleń. Pod sowiecką okupacją pozostały też dobra kultury, zabytki, zbiory muzealne, biblioteczne, dzieła sztuki. Niszczono je metodycznie, aby zatrzeć ślady polskości, zresztą ten proceder wcale nie zanikł po rozpadzie Związku Sowieckiego, o czym możemy się naocznie przekonać.
Mimo przyspieszonej, brutalnej sowietyzacji opór na polskich Kresach Wschodnich trwał. Istniały oddziały samoobrony tworzone na bazie konspiracji niepodległościowej. Rozbijały one sowchozy, niszczyły ewidencję, likwidowały najgroźniejszych funkcjonariuszy sowieckiego aparatu terroru i rodzimych zdrajców. Polski opór zanikał, ale przetrwał incydentalnie do połowy lat 50. XX w. Czy można o tym zapomnieć?
W łagrach pozostawały cały czas dziesiątki tysięcy Polaków, do których dołączano nowe transporty. Na Sybir zesłano także tych żołnierzy gen. Andersa, którzy po wojnie zdecydowali się na powrót do swych rodzin i gospodarstw. Jako “elementy wrogie” wraz z rodzinami trafili na Syberię – po raz kolejny.
Ostatni łagiernicy (z tych, którzy tę gehennę przeżyli) wyjeżdżali do PRL pod koniec lat 50. Nie dane im było zaznać spokoju: tu już czekała na nich Służba Bezpieczeństwa, która dla tak zaciekłych “wrogów ludu” szykowała procesy. Taki był los Józefa Halskiego, żołnierza AK, który z łagru w Norylsku został zwolniony dopiero w 1959 roku. W PRL trafił od razu do więzienia w Inowrocławiu. Niech teraz ci, którzy dziś tak obficie ronią łzy nad losem “biednych ubeków”, którym nieco zmniejszono emerytury, popatrzą na to wszystko oczami nieszczęśników. Jeśli mają wrażliwe oczy.

“Pełniący obowiązki Polaka”
Największy objętościowo rozdział o “skrywanej okupacji” 1944-1956 pióra Macieja Korkucia to systematyczna opowieść o podboju i zniewoleniu przez Sowietów i ich komunistycznych sługusów reszty Polski, zwanej Polską Ludową. Tu posłużono się fikcją – utworzeniem “samodzielnego” państwa – polskiego w formie, sowieckiego w treści. I panem w nim był “człowiek sowiecki”, niezależnie od narodowości. Pierwszym zadaniem okupantów było utworzenie i rozbudowa służb siłowych, aby zidentyfikować i rozbić wszelki opór. Celem była więc likwidacja Polskiego Państwa Podziemnego, jego kadry przywódczej, zohydzenie w oczach opinii publicznej Armii Krajowej i innych organizacji niepodległościowych. Zdrajcy i kolaboranci w nominalnie polskich mundurach skazywali bohaterów podziemia pod zarzutem zdrady, kolaboracji z Niemcami i szpiegostwa.
Aparat represji był bardzo szeroki. Urzędy Bezpieczeństwa, Informacja Wojskowa, Milicja Obywatelska (wkrótce też ORMO), Korpus Bezpieczeństwa Wewnętrznego (KBW), czyli utworzone na wzór Wojsk Wewnętrznych NKWD ubeckie wojsko. Cały czas był on wspierany w walce z niepodległościowym podziemiem oddziałami “ludowego” Wojska Polskiego, które brało udział w obławach, pacyfikacjach, aresztowaniach i rozstrzeliwaniach na równi z cywilną i wojskową bezpieką.
Od 1944 r. na ziemiach Polski Ludowej trwało – z różnym nasileniem w poszczególnych regionach – powstanie antykomunistyczne. Sowieccy “wyzwoliciele” (od Niemców) byli zarazem napastnikami, mordercami, grabieżcami i gwałcicielami. Jako zwycięzcy czuli się – i faktycznie byli – całkowicie bezkarni. Wszelki opór podczas rabowania rzeczy, gwałtów na kobietach karali śmiercią, nierzadko całej rodziny. Autor słusznie posługuje się tu nie tyle świadectwami poszkodowanych czy świadków, ale przedstawicieli nowej władzy, ślących alarmujące raporty o tym, co faktycznie dzieje się w terenie. Meldunki z różnych miejsc na temat zachowywania się “wyzwolicieli” były wstrząsające i takie same. To byli okupanci, na ogół jeszcze bardziej brutalni i dzicy od swych poprzedników!
Autor konsekwentnie opisuje całą mistyfikację komunistów, którzy co innego głosili i co innego robili, bezsens referendum (1946) czy “wyborów” (1947). Wszystko sprowadzało się do bezwzględnej, brutalnej siły, która miała złamać społeczeństwo i zniszczyć wszelki opór. Cały czas trwała systematyczna sowietyzacja – kolektywizacja, plany gospodarcze, monstrualne zbrojenia (katastrofalne w skutkach pod kątem zapewnienia choćby podstawowych towarów i usług dla ludności), weryfikacja kadry oficerskiej, nawet aparatu partyjnego pod kątem prawomyślności, pochodzenia klasowego i przydatności dla nowego ustroju. W 1947 r. unicestwiono tzw. legalną opozycję, likwidacja “reakcyjnego podziemia zbrojnego”, jak nazywano niepodległościowe oddziały powstańcze, zajęła komunistom kilka lat więcej. Stalinizm zagościł w Polsce na dobre na wiele lat. Ale pamiętać musimy nie tylko o sowieckim ustroju i jego ofiarach, których zresztą do dziś nie policzono, a rozmiarów strat, materialnych i wszelkich innych – nie oszacowano. To wszystko nie byłoby możliwe bez komunistów-stalinistów, bez aparatu represji, sądownictwa i prokuratury, bez instancji partyjnych i ich funkcjonariuszy, bez całkowicie uległych mediów.
Szkoda, że nie ma całościowych, popularnych opracowań o nich i o roli, jaką odegrali w sowietyzacji Polski. Z dokładnych badań przeprowadzonych przez IPN wiemy, że ponad 50 procent kadry kierowniczej bezpieki w latach 1944-1956 nie miało nawet formalnych związków z Polską. Jak było w Informacji Wojskowej? W aparacie partyjnym? Wystarczy rzucić okiem na składy Komitetów Centralnych PPR/PZPR z tamtego okresu, aby stwierdzić, że proporcje były jeszcze bardziej wyraźne. Trudno zatem mówić, że istniał “polski komunizm” i “polscy komuniści”. Był to raczej komunizm w Polsce jako w części imperium sowieckiego, a jego funkcjonariusze to komuniści w Polsce, a nie “polscy komuniści”, którzy nie mieli nic wspólnego z Ojczyzną Polaków, nie dbali o ich los, przyczyniając się wydatnie do bezgranicznych ofiar i cierpień trwających przez 45 powojennych lat.
Przecież oni nigdzie nie odeszli, nie przepadli. Wielu z nich dotrwało na stanowiskach do końca PRL, później, na skutek “grubej kreski”, otrzymywali renty specjalne lub odeszli “na swoje”, czyli zajęli się majątkiem, pospiesznie uwłaszczonym pod koniec PRL. Po krótkim okresie niepewności (1990-1993) komuniści w Polsce zadomowili się na dobre, pod zmienionymi nazwami istnieją w parlamencie, w instytucjach kultury, w fundacjach, oświacie, nauce i organizacjach społecznych, w mediach. Dbają nie tylko o swój status polityczny, materialny i społeczny, ale także o “dobre imię” swych przodków, przyjaciół, znajomych, słowem: “towarzyszy”.
Trzeba bronić się przed rozmazywaniem odpowiedzialności za to, co działo się w Polsce pod rządami komunistów, przed zacieraniem śladów i notorycznym kłamstwem co do istoty rzeczy, przed propagandową agresją szukającą wroga nie tam, gdzie jest on naprawdę. Wystarczy wspomnieć, kto i w jaki sposób stanął murem w obronie “czci i honoru” gen. Wojciecha Jaruzelskiego i dlaczego. Wystarczyło ukazać jego i rolę, jaką pełnił jako sowiecki namiestnik, aby natychmiast odezwał się medialny front, do którego włączyły się samozwańcze “autorytety”. Nie jego jednak bronią, tylko siebie, bo wszelkie odniesienia do przeszłości, ukazujące prawdę o systemie i ludziach, którzy go tworzyli, są dla nich bardzo groźne.
Książka Macieja Korkucia, Jarosława Szarka, Piotra Szubarczyka i Joanny Wieliczki-Szarkowej “W cieniu czerwonej gwiazdy. Zbrodnie sowieckie na Polakach (1917-1956)” jest dla nich groźna, ukazuje bowiem w niezwykle dostępny sposób i w nieskomplikowanej formie ten aspekt polskiej historii, który nie istnieje albo jest bardzo mało dostępny w lekturach szkolnych i podręcznikach.

Ważna lekcja
Otrzymaliśmy bardzo ważną książkę, która powinna stać się – przynajmniej w sporych fragmentach – obowiązkową lekturą szkolną w gimnazjach i liceach/technikach. Byłaby to dobra odtrutka na nihilizm i bylejakość wielu współczesnych podręczników szkolnych. Przecież walka o naszą świadomość wcale się nie zakończyła po 1989 roku. W podręczniku dla klas IV (i wyższych) szkoły podstawowej z drugiej połowy lat 90. można przeczytać o rewolucji bolszewickiej w Rosji w 1917 r.: “Robotnicy i żołnierze zaczęli tworzyć swoje władze – Rady Delegatów Robotniczych i Żołnierskich. (…) Władzę zdobyła partia Lenina, ale musiała stoczyć jeszcze wiele walk z przeciwnikami, aby obronić ją i umocnić. Utworzone przez nową władzę wojsko nazwano Armią Czerwoną. Rewolucja październikowa miała duże znaczenie w dziejach świata, bo wskazała partiom działającym w imieniu robotników, jak zdobyć władzę i zorganizować państwo. Odegrała też pewną rolę w sprawie polskiej, ponieważ nowe władze ogłosiły w dekrecie, że każdy naród może decydować o swoim losie”. Ten fałsz i propagandową obłudę zatwierdziło Ministerstwo Edukacji Narodowej już w 1991 roku!
To jest mit, że Polska nagle stała się “państwem prawa”, bo świadczy o tym brak prawdziwej dekomunizacji i rozliczenia popełnionych zbrodni. W dodatku ujawnianie dramatycznej przeszłości napotyka cały czas na zmowę milczenia, a gdy to nie wystarcza, rusza kontrofensywa w postaci prób zagłuszania osób i środowisk ujawniających prawdziwe oblicze niedawnej przecież przeszłości. Ostatnio jeden z usłużnych historyków doszedł do wniosku, że prawdziwą opozycję w Polsce stworzyli dopiero komuniści, cała reszta nie miała żadnego znaczenia. To wszystko dzieje się przy naszej bierności, zakładamy bowiem niesłusznie, że szkoła i państwo oraz media dostatecznie wypełniają swą rolę edukacyjno-wychowawczą, choć gołym okiem widać, że tak nie jest.
Co więcej, coraz częstsze są próby mieszania nam w głowach przez ukazywanie “szlachetnych komunistów”, którzy naprawdę chcieli nam stworzyć raj na ziemi, tylko im… nie wyszło. Ilu z nich potrafiło się przyznać do roli, jaką odegrali w sowietyzacji Polski? Do udziału w represjach (niekoniecznie fizycznych), w prześladowaniach na uczelniach czy miejscach pracy za inny sposób myślenia, za okazywanie wiary i uczuć patriotycznych?
Książka “W cieniu czerwonej gwiazdy” powinna być też wydana w częściach, w postaci broszur (obejmujących poszczególne rozdziały) w masowym nakładzie, tak aby znalazła się w każdej polskiej szkole. Przecież jest to możliwe – wystarczy skreślić z listy ministerialnych dofinansowań kilka nic niewartych gniotów. Dotacje to są nasze pieniądze, z naszych podatków, i mamy prawo domagać się, aby były one wydatkowane zgodnie z wolą olbrzymiej większości, która – jak widać – nie ma odpowiedniego wpływu na politykę wydawniczą i oświatową. Czy chcemy całkiem utracić wpływ na kształtowanie historyczne i patriotyczne najmłodszych pokoleń?
Chciałbym tu odwołać się do typowych przecież losów polskiej rodziny przytoczonych w książce przez Piotra Szubarczyka: “Wielki polski cmentarz znajduje się na przykład w Teheranie. Tam pochowany jest m.in. Wacław Siedzik, w młodości zesłaniec, który po rewolucji bolszewickiej, w 1926 r., cudem powrócił do Polski. W lutym 1940 r. ponownie zesłany, tym razem nie przez cara, lecz przez NKWD, pracował w kopalni złota, potem był żołnierzem gen. Andersa. Nie wytrzymał trudów wędrówki po tym, co przeżył w kopalnianym łagrze, umarł na szlaku. Jego żona Eugenia zginęła w roku 1943 z rąk gestapo za przynależność do AK. Jego córkę, Danutę Siedzikównę “Inkę”, zamordowało w roku 1946 UB za działalność w poakowskim oddziale II konspiracji niepodległościowej. Miała 17 lat. Oto przykładowy wojenny los polskiej rodziny” (s. 231).
Czas już upomnieć się o pamięć i godność ofiar komunistycznych w Polsce i pełne uznanie czerwonej gwiazdy, sierpa i młota za symbole tożsame z niemiecką swastyką. Bo Polacy ginęli w walce i na skutek represji z rąk okupantów nie tylko spod znaku swastyki, ale też czerwonej gwiazdy oraz sierpa i młota. Wyniki badań przytoczone we wstępie przez prof. Andrzeja Nowaka mogą przecież napawać lękiem o przyszłość. W profesjonalnej ankiecie z 2007 r. tylko 40 procent Polaków w wieku 18-29 lat wskazało, że zbrodnia katyńska była dziełem Związku Sowieckiego. A nie brakowało tak kuriozalnych odpowiedzi, że jej ofiarami byli Żydzi, że to Polacy dokonali w Katyniu mordu na Żydach…
Najnowsze badania wskazują, że ponad połowa młodych ludzi (do 20. roku życia) nie ma w ogóle pojęcia o tej zbrodni. To, co nie udało się komunistom w PRL, udaje się wychowawcom młodzieży w wolnej Polsce?

8-9 maja 2010, Nr 106 (3732)